fot. PL
Żaden chyba resort nie był w III RP tak często poddawany mniejszym lub większym eksperymentom, jak resort oświaty... Ciągłe zmiany podręczników, podstaw programowych, ścieżek edukacyjnych. W Rzeczpospolitej „Wpół Do Czwartej” przechodzi to jednak wszelkie granice. Reformy Romana Giertycha z czasów pierwszych rządów PiS to nic w porównaniu z tym, co szykuje nam obecny rząd. O co chodzi? O likwidację gimnazjów. Najpierw miała być, potem sprawa ucichła, bo się okazało że dużo jest gimnazjów katolickich, które siłą rzeczy też musiałyby być zlikwidowane. Stanęło jednak w końcu na tym, że gimnazja mają zniknąć. Bo gimnazjum to - zdaniem rządzących - źródło wszelkich patologii w polskiej szkole. Problemy wychowawcze z młodzieżą gimnazjalną mają rzekomo wynikać z faktu samego istnienia gimnazjów, a nie - jak mogłoby się wydawać - z trudnego wieku, w jakim są ich uczniowie. Przemoc, narkotyki, kłopoty w kontaktach z rówieśnikami – to wszystko ma zniknąć, gdy tylko 14-latkowie trafią na wspólne korytarze z 10-latkami. Przemocy wtedy na pewno nie będzie, a nastolatków w cudowny sposób ominie okres młodzieńczego buntu i nie będą już sprawiać problemów wychowawczych.
Na domiar złego minister Anna Zalewska nie przyjmuje do wiadomości, że w wyniku tych zmian pracę może stracić nawet 100 tysięcy nauczycieli, a oprócz nich także pozostali, czyli woźne, sekretarki, kucharki ze szkolnych stołówek i reszta personelu pracującego w gimnazjach. Szef ZNP mówi wręcz o tym, że od 1 września przyszłego roku żaden obecnie pracujący w gimnazjum nauczyciel w Polsce nie będzie mógł być pewien zatrudnienia! To nie jest jednak problem MEN-u. Cyniczna minister Zalewska dobrze o tym wie, bo o zwalnianiu i zatrudnianiu nauczycieli decydują przecież władze samorządowe. Ona umyje rączki…
Pani minister twierdzi, że przecież zwolnieni nauczyciele zawsze mogą się przekwalifikować, np. na asystenta dziecka, logopedę, metodyka czy doradcę zawodowego. Doprawdy? Czy w Polsce potrzeba aż tylu doradców zawodowych? A jeśli nie, to co? „Rynek zweryfikuje”, który nauczyciel zasłużył na to, by nie być bezrobotnym? Na tym polega rzekoma prospołeczność PiS? Brakuje jeszcze tylko legendarnego „załóż firmę” i pani Zalewska spokojnie mogłaby podać rękę Januszowi Korwin-Mikkemu.
A kto miałby sfinansować kolejne studia nauczycielom? Ci ludzie nie po to uczyli się określonego zawodu przez kilka lat, żeby nagle od nowej pani minister usłyszeć, że mogą sobie zostać doradcami zawodowymi, który pracy będzie miał może na kilka godzin w tygodniu z marną pensją. Ale kogo (oprócz przerażonych nauczycieli) to obchodzi? Winę za bezrobocie wśród pedagogów i tak będzie można zrzucić na samorządy. Zresztą tym lepiej, bo będzie można wykorzystać to w kampanii wyborczej przed wyborami lokalnymi, oczywiście na niekorzyść samorządowców z innych opcji politycznych. To przemyślana strategia.
Nasuwa się pytanie: kto to wszystko wymyśla? Bo przecież nie sama pani minister ani jej zastępcy. Każde ministerstwo ma swoich ekspertów z poszczególnych dziedzin, którzy przygotowują projekty ustaw i rozporządzeń, sprawują tzw. nadzór merytoryczny nad przebiegiem reform. Poprzednie eksperymenty edukacyjne, mniej lub bardziej udane, również miały swoich pomysłodawców, ale zawsze coś o nich wiedzieliśmy. Teraz nie wiemy o nich nic, bo jak stwierdza pani minister - osoby te nie życzą sobie podawania ich nazwisk do publicznej wiadomości (!). Cóż, szkoda, że nie powiedziała tego przed wyborami, bo może okazałoby się, że Polacy nie życzą sobie takiego aroganckiego rządu, który przestał się liczyć z wyborcami, gdy tylko wreszcie dorwał się do władzy. Następne wybory dopiero za 3 lata i pewnie wiele się jeszcze wydarzy, ale wygląda na to, że ten rok będzie ostatnim rokiem szkoły jaką znamy. Potem nic już nie będzie takie samo.
Źródło: własne |