fot. PL
W sobotę, 16 kwietnia w Częstochowie odsłonięto ławeczkę poświęconą pamięci Antoniego Fertnera, wielkiego polskiego komika. Data odsłonięcia ławeczki, która stanęła u szczytu ul. Wieluńskiej, gdzie mieściły się kiedyś cukiernia i sklepy rodziny Fertnerów, nie była przypadkowa. W sobotę obchodzona była 57. rocznica śmierci komika, aktora teatralnego i filmowego, reżysera, dyrektora teatru, pionier polskiej kinematografii. - Wprawdzie nie jest to ławeczka z postacią, które stawiamy zasłużonym i wybitnym częstochowianom, ale w typie nieco europejskim, a więc z tablicą upamiętniającą bohatera - mówi Janusz Jadczyk, dyrektor Muzeum Częstochowskiego. - Antoni Fertner był człowiekiem ważnym dla Częstochowy, ale także dla polskiej kinematografii, teatru, sztuk pięknych. Staraliśmy się poszukiwać przez ośrodek dokumentacji dziejów i osoby zaprzyjaźnione, gdzie komik dokładnie się urodził. Wspólnie z pełnomocnikiem prezydenta Częstochowy ds. estetyki miasta Elżbietą Idczak-Łydżbą ustaliliśmy, że postawimy tę ławeczkę tak, żeby widzieć całą ulicę Wieluńską.
Pomysłodawca i fundatorem ławeczki jest syn aktora Antoni Fertner jr., który przyjechał do Częstochowy ze Szwecji, gdzie mieszka na stałe. - Ławeczka jest wzorowana na sztuce szwedzkiej. W ogrodzie królewskim w Sztokholmie znajduje się cały szereg podobnych ławeczek, które są z tabliczkami - mówi Fertner jr.
Antoni Dezyderiusz Fertner urodził się w 1874 roku w Częstochowie i zmarł 16 kwietnia 1959 roku w Krakowie. W 1908 roku wystąpił w pierwszym polskim filmie fabularnym "Antoś pierwszy raz w Warszawie". Znany z serii komedii rosyjskich z okresu I wojny światowej o przygodach Antoszy. Zagrał także w wielu filmach polskich okresu międzywojennego, takich jak: "Jaśne pan szofer" "Ada! To nie wypada!", "Papa się żeni", "Zapomniana melodia". W II wojnie światowej grał w Teatrze Starym oraz Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Prasa pisała o nim "niekoronowany król polskiej komedii". Leon Schiller określił go słowami "absolut humoru i demon komizmu, wszelki pedantyzm rozbrajający".
Syn Fertnera doskonale pamięta dzień śmierci swojego ojca. - W domu panowała niesłychanie smutna i nerwowa atmosfera. Wszyscy mówili szeptem. Miałem wtedy 8 lat, ale czułem, że dzieje się coś niedobrego - wspomina Fertner jr. - Miałem jednak na tyle przytomności umysłu, że nie przeszkadzałem dorosłym, starałem się bawić, a nie kaprysić. W którymś momencie mama położyła mnie spać. Ale nie mogłem zasnąć i późno w nocy usłyszałem, że ktoś przyszedł do nas do domu. Jak się okazało, był to ksiądz. Duchowny dwa razy w ciągu krótkiego pojawił się w domu. Kilka dni później dowiedziałem się, że ojciec poprosił księdza o wino mszalne, ponieważ nigdy go nie pił. Ostatnie jego słowa przed śmiercią brzmiały mniej więcej tak: "jakie to dobre".
Źródło: własne |